Advertisement

Main Ad

Gambit Królowej - hipnoza szachami

Nie pamiętam, żeby któryś serial Netflixa mnie tak zachwycił od czasów wiosennej kwarantanny. Miniserial "Gambit Królowej" to moje najnowsze odkrycie, które pochłonęłam przez weekend. Mimo, że nie znam się zupełnie na szachach i nie miałam pojęcia czym są wykonywane przez bohaterów ruchy, czułam się wciągnięta w grę jak w żadną inną.

O produkcji napisałam pierwsze przemyślenia już na fanpage. W końcu, postanowiłam, że moja pierwsza pełnoprawna recenzja na tym blogu będzie dotyczyć właśnie tego miniserialu. "Genialna osierocona dziewczyna zmaga się z nałogiem i próbuje zostać najlepszą szachistką świata" - tak brzmi opis z filmweba i dobrze opisuje pierwszą warstwę fabuły. Na pierwszy rzut oka nie brzmi porywająco, zwłaszcza, że dla osoby spoza szachowego świata, serial o szachistce może wydać się zwyczajnie nudny. Osobiście, nigdy nie mogłam zrozumieć fenomenu szachów jako sportu, ale może dlatego, że nigdy nawet nie próbowałam się zagłębić w temat. Wraz z upływającymi minutami odcinków, docieramy do kolejnych warstw, odkrywamy całe piękno produkcji, stajemy się zahipnotyzowani.

Zacznijmy od tego, że miniserial został nakręcony na podstawie powieści Waltera Tevisa, zawiera siedem odcinków po około 50-60 minut. Początki opowieści to dziecięce lata głównej bohaterki, Beth Harmon, która pod koniec lat 50. trafia do sierocińca. Jednocześnie, dzięki dozorcy, odkrywa w sobie talent do szachów oraz wpada w uzależnienie od tabletek uspokajających, które były podawane każdemu dziecku w ośrodku. Życie Beth zmienia się wraz z przyjazdem państwa Wheatley do sierocińska, którzy adoptują dziewczynę.



Kilka aspektów wpłynęło na moją końcową ocenę, oraz na trwający już kilka dni zachwyt. Jeśli chodzi o scenografię i charakteryzację to został pokazany cudowny klimat amerykańskich lat 60' obserwowany przez dużą część serialu. Odcinki w sierocińcu są mroczne i w ciemnych tonach, natomiast od momentu adoptowania, widzimy coraz więcej słonecznych, pastelowych obrazków. 

Bardzo ważnym aspektem, tworzącym serial są aktorzy. Hipnotyzująca Anya Taylor-Joy odgrywająca główną rolę, od której nie można oderwać oczu. W dodatku jej charakteryzacja jest trafiona w punkt, zupełnie inna niż w filmach, w których wystąpiła wcześniej. Następnie, warto zwrócić uwagę na Thomasa Brodie-Sangstera, który gra Benny'ego Wattsa. Akurat ten aktor zawsze kojarzył mi się z odgrywaniem ról dzieci/nastolatków, a tutaj jego kreacja jest zupełnie inna - widzimy dorosłego, stanowczego mężczyznę. Pamiętacie Dudleya Dursleya z filmów o Harrym Potterze? Zobaczycie go w "Gambicie Królowej". To już druga nowa produkcja z jego udziałem w tym roku, którą mamy okazję oglądać na Netflixie. Wcześniej pojawił się w "Diabeł wcielony". Czuję, że potencjał tych aktorów został w pełni wykorzystany.

Jakie było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłam Marcina Dorocińskiego na samym początku pierwszego odcinka. Odgrywany przez niego Vasily Borgov nie pojawia się dużo na ekranie, ale jest bardzo ważną częścią całej produkcji. Mam wrażenie, że wszystkie problemy Beth kręcą się właśnie wokół Borgova, aż do samego finału. 


Nie znam się na ruchu kamery w filmach, ale to co twórcy pokazali nam w "Gambicie" jest czymś niesamowitym! Sprawia, że Anya jest jeszcze bardziej hipnotyzująca, a widzowie zaciekawieni. Co mi się jeszcze bardzo spodobało, to że zostało poprowadzone kilka wątków, ale w taki sposób, że nie gubimy się w nich. 

"Gambit królowej" to opowieść nie tylko o szachach, ale także o wygranej i porażce. O problemach związanych z porzuceniem, o wpadaniu w uzależnienia w bardzo młodym wieku. O sportowych ambicjach. Są także wątki miłosne, ale nie zostały za bardzo rozbudowane - a szkoda. Chciałabym zobaczyć Marcina Dorocińskiego trochę więcej, ale i tak mam wrażenie, że swój czas ekranowy wykorzystał w 150 procentach. Moja końcowa ocena to 9/10 - oby więcej takich produkcji od Netflixa!

Prześlij komentarz

0 Komentarze